Dzień pierwszy – pierwsze 50km wyprawy rowerowej

Pierwszy dzień już w prognozach pogody zapowiadał się jako deszczowy. Jako, że Wujek Google jest nieomylny, z pogodą trafił i tym razem. Po drodze do Linz zdarzały się momenty gdzie padało dosyć mocno. Na miejscu (około godziny 12:00), po wyładowaniu się z autokaru i przygotowaniu naszych rowerów do jazdy, pogoda było całkiem przyjemna. Temperatura niewysoka, niebo zachmurzone – ale bezdeszczowo… do pierwszego kilometra naszej podróży. Jako, że nie przygotowaliśmy się od razu na opady, postanowiliśmy największą ulewę przeczekać pod jednym z wiaduktów, przy okazji przygotowując rowery i siebie do dalszej drogi. Zanim pogoda uspokoiła się minęły prawie dwie godziny. Wtedy postanowiliśmy, że ruszamy – tym samym rozpoczęła się nasza wyprawa rowerowa wzdłuż rzeki Dunaj.

Szklana pogoda

Deszcz tak dawał nam we znaki, że nawet nie myśleliśmy o tym, by robić po drodze zdjęcia. Co więcej, jakoś przeleciał nam koło głowy fakt, że zaczynamy w niedzielę – wtedy, gdy w Austrii wszystkie sklepy są zamknięte. Od samego początku wiedzieliśmy, że nasze przygotowanie, co do warunków atmosferycznych, jest bardzo ubogie. Dwie folie, które miały posłużyć jako pokrowce na nasze bagaże, okazały się wielką klapą. Nie oszczędzajcie na dobrych pokrowcach na sakwy 🙂, o ile nie macie wodoszczelnych.

Przejazd przez przemysłową część Linz był bardzo krótki. Miasto opuściliśmy jednym z trzech naddunajskich mostów w Linz – Steyregger Brücke. Tuż za nim, lewym brzegiem Dunaju, zmierzaliśmy w kierunku Wiednia. Nie mieliśmy planów co do ilości przejechanych kilometrów – chcieliśmy po prostu ruszyć dalej.

Łudziliśmy się, że wraz z opuszczeniem Linz poprawi się pogoda. Niestety tak się nie stało, cały dzień zapowiadał się deszczowy. Pierwsze kilometry przemijały pod znakiem strug zacinającego deszczu, który nie pozwalał na zachwycanie się widokami. Inna sprawa, że za dużo widać nie było. Przemierzając drogę wzdłuż rzeki Dunaj wyczekiwaliśmy lepszej pogody. Nie wierzę w przesądy, ale los chciał, że na 13 kilometrze spotkał nas mały pech- zboczyliśmy z trasy, tracąc trochę ponad 6km. Do teraz nie wiem jak to się stało, ponieważ jechaliśmy wzdłuż znaków wskazujących na naszą drogę rowerową. Cofnęliśmy się, ale finalnie i tak nie wróciliśmy na właściwą ścieżkę rowerową. Poruszaliśmy się zwykłymi szlakami i drogami, zmierzając w kierunku naddunajskiej trasy rowerowej. Po blisko 10 km wróciliśmy na drogę zbliżoną do prawidłowej. Minęło kilka kilometrów dzikiej drogi (w tym wspinaczka pod leśną górkę) nim ukazał się nam piękny znak zwiastujący powrót na właściwą ścieżkę.

Deszczowa aura towarzyszyła nam przez cały czas, podobnie jak coraz bardziej uporczywy głód – zafascynowani podróżą i startem wycieczki rowerowej, zapomnieliśmy o tym, by coś przekąsić.

W austriackiej miejscowości Mauthausen (położonej nad samym brzegiem rzeki Dunaj), przy głównej drodze, napotkaliśmy na rząd restauracji, nad którymi znajdowały się pokoje do wynajęcia, czy też hostele. Pierwsza myśl: „pogoda nie rozpieszcza, głód doskwiera – zostajemy tu na noc”. Ceny noclegów i jedzenia trochę zweryfikowały nasze plany, a chęć do jazdy na rowerze wzrosła – mimo sporych opadów. Przeglądając wystawione menu przed restauracjami wybraliśmy tą najtańszą. Standardowy obiad, trochę ziemniaków, trochę mięcha i jakieś surówki – ceny może ciut wyższe niż warszawskie. Za całkiem dobry obiad dla dwojga zapłaciliśmy około 85zł. Nasza wycieczka rowerowa miała być raczej niskobudżetowa, tym bardziej staraliśmy się wybierać to co uszczupli nasz portfel najmniej.

Czas na pierwszy nocleg

Po jedzeniu i odpoczynku powrót na rower nie był już taki prosty – a zrobiliśmy raptem 30km. Nasz cel był prosty – w pierwszy dzień zrobić jak najwięcej kilometrów, biorąc pod uwagę to, że zaczynaliśmy stosunkowo późno. Przemoczeni, zmęczeni i trochę zrezygnowani, około godziny 19 dotarliśmy do miejscowości Mitterkirchen im Machland. Kilka prób znalezienia noclegu zakończyło się fiaskiem. Dopiero opuszczenie tej malowniczej miejscowości i nadrobienie kilku minut drogi pozwoliło nam na odnalezienie miejsca, w którym mogliśmy się wysuszyć, wykąpać, przygotować na dalszą drogę i co najważniejsze: przespać się po całej podróży na miejsce startu.

Dodaj komentarz